Nathan Stramer ma niespełnione marzenia, wygórowane ambicje i dorównujące im kompleksy. Nathan Stramer ma amerykańską przeszłość, ale tarnowskie perspektywy, co osłabia jego wiarę w szanse na upragnione uznanie i awans społeczny wraz z kolejnymi nieudanymi próbami osiągnięcia sukcesu w rzeczywistości międzywojennej Polski. Nathan Stramer ma oddaną żonę i małe mieszkanie pełne dzieci, z których każde ma w sobie coś z Nathana Stramera, a pewnie też ze wszystkich poprzednich Stramerów, których wielowiekowych starań Nathan Stramer jest owocem.
Nathana Stramera nie ma.
W życiu Stramerów jest wszystko, czego człowiek może doświadczyć: miłość, ta spełniona i ta beznadziejna, małe i duże radości, plany i nadzieje, młodzieńcze porywy i szaleństwa, rozpalające głowy marzenia i zmagania z rzeczywistością. To wszystko za chwilę ma zniknąć bez śladu, rozpuścić się w wirze spraw od Stramerów większych i na ich los obojętnych. A jednak to właśnie te drobne kamyki, z których każdy ze Stramerów usypuje swoje życie, są najistotniejsze, nawet jeżeli można je z łatwością rozsypać jednym kopnięciem wojskowego buta.
Łoziński oddaje utraconą tożsamość milionom Stramerów, po których nie pozostały nawet nazwiska. Gdybyśmy mogli i umieli te nazwiska im oddać, gdybyśmy dostrzegli, że pożoga pochłonęła nie naród, ale snującego swojego wielkie marzenia Nathana, przeżywającą dorastanie dzieci Rywkę, zafascynowanego nowymi prądami myślowymi Salka czy niezbyt lotnego, ale uroczego Nuska, może łatwiej byłoby uwierzyć, że nikomu już nigdy więcej tożsamość odbierana nie będzie.
W kamienicy na Goldhammera 20 w Tarnowie po dawnych lokatorach nie pozostał żaden ślad. W Nowym Jorku nie słyszano ani już nigdy nie usłyszy się o kawie prawie tak dobrej, jak „U Stramerów”. Rudek Stramer nie nauczył już nikogo ani łaciny jako filolog klasyczny, ani szacunku jako mistrz ciosu czołem w nos. Żaden „obiadnik” nie zajrzał już do Rywki na śledzia czy gęsie szyjki.
Razem z każdym Stramerem straciliśmy wszystkie sukcesy i porażki, codzienne drobiazgi, gesty, uczucia i emocje, których był i mógł być przyczyną; każdy Stramer czynił tarnowską i polską rzeczywistość jaskrawszą o jeden ton, a wyblakłych plam powstałych wskutek utraty tej ludzkiej esencji do dziś nie udało się nasycić. Jeżeli w tej pustce wciąż da się dostrzec ludzkie sylwetki – wysokie, niższe i całkiem małe, trzymające się za ręce i osamotnione, dumnie wyprężone i przygarbione pod ciężarem zapomnianych trosk – trzeba oddać im choćby nazwiska, dopóki to jeszcze możliwe.
Choć trudno spędzić poniedziałek z zaciśniętymi kciukami, zachęcam, by jednak potrzymać dziś za „Stramera” jako kandydata do finału Literackiej Nagrody Nike (drugą ręką trzymam za Gierak-Onoszko i Tochman).
„Stramer”, Mikołaj Łoziński (2019 r.), Wydawnictwo Literackie