Losy czterech pokoleń Łabendowiczów i Geldów, ich duże i małe wojny, narodziny i umierania, grzechy, zbrodnie, tragedie i cuda, mieszczą się na maleńkim jak łebek szpilki skrawku wielkopolskiej ziemi. Kolejno przeżywają tu swoje radości i cierpienia, szukają bezpiecznej przystani i starają się przeżyć życie po swojemu, ale wszyscy są tylko kolejnymi paciorkami nanizanymi na ten sam sznur. Ta sama ziemia chłonie krew ojców i karmi synów, te same mury słyszą śmiech dzieci i ostatnie oddechy umierających, te same ścieżki prowadzą do grzechu i odkupienia. Jedyne, co pozostaje, to trwać w dygocie, oswajać lęk przed przemijaniem i nie myśleć o tym, że gdy Ziemia obróci się ten ostatni pisany nam raz wokół własnej osi, nie pozostanie po nas choćby najmniejszy ślad. „I wszystko, prawie wszystko, będzie jak dawniej”.

Jak bohaterowie twardochowego „Dracha” mozolnie zeskrobują naskórek z grzbietu smoka, nie stając się, pomimo swych namiętności, dramatów i pragnień, niczym więcej niż pyłem na jego powierzchni, tak Łabendowicze i Geldowie daremnie próbują znaleźć ukojenie w dygocie i spalają się w zmaganiach z losem, by ostatecznie i tak zlać się w jedno z rzeką dziejów i z ziemią, z której wszyscy wyrośli.

„Dygot” Jakuba Małeckiego to saga dwóch splecionych ze sobą rodzin rozpięta na małym poletku polskiej prowincji, gdzie nie dzieje się nic, a jednocześnie dzieje się wszystko. Każdy z bohaterów dźwiga swój własny krzyż i skrywa w sobie jakąś tragedię, a piętno na ich losach odciskają zarówno kolejne obroty przetaczającego się koła historii, jak i ich własne przemożne pragnienia i obsesje, czułość i okrucieństwo małej społeczności, klątwy, wróżby i ludowe gusła. Wykreowany w duchu realizmu magicznego mikroświat z jednej strony bezlitośnie obnaża fizyczną kruchość człowieka, naznaczając każdego z bohaterów cielesną ułomnością, odmiennością, kalectwem lub bolesną chorobą, a z drugiej tętni pogańskim mistycyzmem, duchowością obecną w relacji człowieka z naturą oraz siłą wiary w zabobony.

Tych wszystkich elementów zabrakło mi w zakończeniu powieści, które jest niejako dopełnieniem całej wielopokoleniowej historii, a chyba wolałbym, aby tej klamry zabrakło, tajemnice zostały zabrane do grobu, a dygot nie prowadził do ukojenia. Nie napiszę jednak nic więcej, aby każdy sam dotarł do własnych wniosków, bo droga prowadząca do nich przez każdą kolejną stronę tej naprawdę bardzo dobrej powieści daje mnóstwo satysfakcji i przyjemności.

„Dygot” jest napisany prostymi, oszczędnymi środkami, co pod żadnym pozorem nie jest zarzutem. To opowieść-rzeka, która wzbiera z każdym rozdziałem i której nurtowi poddajemy się, podobnie jak bohaterowie, coraz bardziej bezwolnie, a złożone zabiegi stylistycznie czy literackie konstrukcje tylko spowolniłyby jej bieg. Ten nurt wciąga, porywa i kołysze, jednocześnie pozostawiając przekonanie czy też nadzieję, że, chcąc czy nie, nie zawrócimy biegu tej rzeki, która i po nas będzie płynąć tym samym korytem, zatem dopóki mamy czas, nie mamy nic więcej do stracenia.

„Dygot”, Jakub Małecki (2015 r.), Wydawnictwo SQN