Kto choć raz czuł palący wnętrzności głód życia, to pragnienie wykorzystania każdej okazji, zanurzenia się w każdym doświadczeniu, otwarcia każdych drzwi i sprawdzenia na sobie wszystkich przyjemności i tortur, jakie świat nam proponuje, ten z pewnością doszedł do bezlitosnej refleksji, że nawet jeśli faktycznie jesteśmy kowalami własnego losu, to możemy go wykuwać na jednym kowadle jednocześnie, choćby te pozostałe nieustannie rozpalały nasze nadzieje i oczekiwania. A gdyby tak można było przeżyć życie cztery razy, wciąż wprawdzie mając ten sam zestaw narzędzi i pozostając na łasce losu, ale jednak dokonać różnych wyborów i poddać się działaniu „efektu motyla”?
Korzystając z pisarskiej supermocy, tę przyjemność zafundował sobie Paul Auster, aż czterokrotnie puszczając w ruch życie Archiego Fergusona, którego nietrudno powiązać z samym autorem. Te cztery wyrastające z jednego pnia gałązki od początku pną się w różnych kierunkach, a każde, mniej lub bardziej istotne wydarzenie przestawia kolejną zwrotnicę, kierując życie Archiego na ten, a nie inny tor. Naturalne predyspozycje bohatera w każdym przypadku wyraźnie wybijają się na pierwszy plan; każdy z czterech Archiech ma skłonność do słowa pisanego, przejawia talenty sportowe i w gruncie rzeczy podobnie radzi sobie z niezwykle ważną sferą uczuciową i seksualną (choć na tym polu tej różnorodności jest bodaj najwięcej). Ostatecznie to jednak pozornie błahe wydarzenia, przypadkowe spotkania i codzienne wybory między kinem a teatrem, winem a piwem, meczem koszykówki a nauką do egzaminu, decydują o tym gdzie i z kim znajdzie się za tydzień, miesiąc czy rok. Z chwilą narodzin przed bohaterem otwiera się pewne spektrum możliwości, ograniczone jego wdrodzonymi skłonnościami, pochodzeniem czy miejscem urodzenia, ale już od pierwszych sekund dzieją się rzeczy, które to spektrum stopniowo zawężają i w jego ramach doprecyzowują zarówno samego Archiego, jak i jego dalsze losy.
„4 3 2 1” to sprawnie napisana, klasyczna powieść amerykańska. Równoległe przedstawienie czterech wersji życia Archiego Fergusona z jednej strony zmusza do czujności i sprawnego przeskakiwania z jednego kontekstu w kolejny, a z drugiej pozwala na bieżąco obserwować jak bohater jest coraz silniej kształtowany przez swoje dotychczasowe doświadczenia. Ogromny wpływ na Archiego mają także otaczające go osoby, które w każdym życiowym scenariuszu odgrywają mniej lub bardziej odmienne role lub też zrządzeniem ślepego losu pojawiają się tylko w jednym z nich, nierzadko mając decydujący wpływ na jego punkty zwrotne.
Powieść Austera to także okazja do zanurzenia się w burzliwych dla Stanów Zjednoczonych latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i spojrzenia na zamach na Kennedy’ego, wojnę w Wientamie, protesty studenckie, narodziny konktrkultury czy walkę o prawa afroamerykańskiej mniejszości z – a jakże – kilku różnych perspektyw. Wszystkie te wydarzenia i zjawiska również odciskają swoje piętno na życiu Archiego, choć w żadnym przypadku nie wybijają go poza łatwe do przewidzenia ramy wspomnianego spektrum (próba wygenerowania przebiegu wydarzeń, które mogłyby ulepić z Archiego prowojennego zwolennika Nixona mogłaby być ciekawym, choć prawdopodobnie bolesnym dla Austera eksperymentem).
Paula Austera zawsze ceniłem za umiejętność opowiadania niebanalnych i przepełnionych szeroką gamą uczuć historii w sposób bardzo bezpretensjonalny i przyswajalny. Są to tego typu powieści, które wprawdzie raczej nie zostawią w nas głębszego śladu, ale nie chcemy żeby się zbyt szybko kończyły. Tym razem jest inaczej; po pierwsze ponad 800 stron gęstego druku wreszcie zaspokaja ten głód i daje mnóstwo dzikiej przyjemności i satysfakcji, a po drugie epicki rozmach, osadzenie historii (wszystkich czterech) głęboko w amerykańskich realiach bodaj najbardziej ekscytującej dekady ubiegłego stulecia oraz znakomicie zbudowane postacie powinny zapaść w pamięci na dłużej. „4 3 2 1” to dowód na to, że miejsce Austera wśród największych współczesnych amerykańskich powieściopisarzy już dawno powinno być przygotowane, choć odnoszę wrażenie, że Austerowi przesadnie na tym nie zależało – napisał po prostu dobrą, cholernie dobrą powieść.