Historie o związkach opartych na całkowitej otwartości można włożyć między bajki pop-terapeutów rodzinnych, a jeżeli chodzi o uczciwość, wszyscy różnimy się wyłącznie liczbą trupów w szafie. Z tej szafy czasem coś się wychyli, ale generalnie im mocniej drzwi do niej są zatrzaśnięte, tym lepiej dla wszystkich. Jak mówi Mathilde, bohaterka „Fates and Furies” (wydanej w Polsce pod tytułem „Fatum i furia”), kłamstwa mogą mieć postać słów, ale mogą mieć też postać ciszy i powieść Lauren Groff opowiada przede wszystkim o tych drugich.

Lotto i Mathilde poznają się na studiach, biorą ślub i wynajmują pierwsze małe mieszkanie. Kolejne lata mijają w rytmie spotkań z przyjaciółmi, sukcesów i porażek zawodowych, wspólnych śniadań i kolacji, rozmów i udanego seksu. Po dwudziestu kilku latach mieszkają w domu poza miastem, gdzie Lotto pracuje nad kolejnymi sztukami, po które teatry Broadwayu ustawiają się w kolejce, a Mathilde dba o ogród i finansowe interesy męża. Nuda? Zajrzyjmy zatem głębiej.

Głębiej i jeszcze głębiej, bo czytanie powieści Groff przypomina zdzieranie kolejnych warstw werniksu z mocno podrasowanego obrazu. Z każdą kolejną warstwą okazuje się, że w rzeczywistości obraz ma inne barwy, a w niektórych miejscach ukazują się niewidoczne wcześniej mroczne i trudne w odbiorze detale. Wiwisekcja małżeństwa przeprowadzona z dwóch różnych perspektyw pokazuje jak bardzo odrębni pozostają bohaterowie wobec siebie nawzajem, jednocześnie tworząc naprawdę udany i satysfakcjonujący związek. Odkrywanie kolejnych, coraz mroczniejszych sekretów, jakie Mathilde i Lotto zdołali przed sobą ukryć, może przerażać, ale ostatecznie pozwala zrozumieć dlaczego niektóre trupy powinny pozostać w szafie.

Perwersyjnej voyeurystycznej ekscytacji wglądem w najbardziej intymne chwile z życia Mathilde i Lotto towarzyszy potężna przyjemność zanurzenia się w języku Lauren Groff: odważnym, wręcz brawurowym, tętniącym życiem i energią, pozbawionym wystudiowanej maniery. To proza jakby napisana „na setkę”, z przewagą emocji nad precyzją, a jednak niezwykle rozbudowana i bogata stylistycznie. Sama fabuła „Fates and Furies” zrobiłaby solidną powieść albo dobry amerykański film, ale styl Lauren Groff to osobny, równie istotny atut tej książki.

Jeżeli najbardziej oczytany ze współczesnych amerykańskich prezydentów uznaje książkę za swoją powieść roku, z pewnością warto sprawdzić, czy to wyróżnienie jest uzasadnione (gwoli wyjaśnienia: chodzi o poprzedniego prezydenta; ten obecny, jak żartowała podczas spotkania sama Groff, z dużym prawdopodobieństwem nie czyta niczego). Sądzę, że z takim talentem, intuicją i językowym kunsztem, Lauren Groff spokojnie może mierzyć znacznie wyżej, a już teraz na pewno jest jedną z najbardziej wyróżniających się pisarek swojego pokolenia. Patrząc z radością na entuzjastycznie odebrany przez krytykę zbiór opowiadań pt. „Florida”, niecierpliwie czekam jednak na kolejną powieść.

„Fates and Furies”, Lauren Groff (2015 r.), Riverhead Books