Wojciech Tochman już po raz trzeci zabiera nas w podróż prosto do siódmego kręgu piekła i nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady; trudno znaleźć w historii ludzkości mroczniejsze epizody niż reżim Czerwonych Khmerów w Kambodży, którzy podczas zaledwie czterech lat wymordowali blisko ćwierć populacji własnego kraju, odciskając trwałe piętno na jego dalszych losach.

Czytelnikom Tochmana doskonale znany jest jego oszczędny w formie styl, pozbawiony zbędnych ornamentów, ale trafiający w sedno materii. Zdania-pociski składają się na krótkie rozdziały, których nie udźwignęlibyśmy, gdyby były dłuższe. Każda strona waży tonę, każda opowieść zaciska krtań i nie pozwala się otrząsnąć. To nie są reportaże, które wzbudzą w nas zainteresowanie odwiedzanymi przez reportera miejscami: tu częściej czujemy ulgę, że autor jeździ tam za nas. To jeden z licznych powodów, dla których naprawdę dobrze, że mamy Tochmana.

„Pianie kogutów, płacz psów” różni się jednak od poprzednich odsłon cyklu Tochmana o ludobójstwach, tj. „Jakbyś kamień jadła” o zbrodniach w Bośni oraz „Dzisiaj narysujemy śmierć” o ludobójstwie w Rwandzie, podobnie jak sama kambodżańska historia różni się od wydarzeń opisanych w dwóch pozostałych książkach. Reżim Czerwonych Khmerów uważany jest za najbardziej skrajną formę totalitaryzmu we współczesnej historii, który z fizycznego eliminowania obywateli własnego kraju uczynił przedsięwzięcie systemowe. Zamiast zbrodni wojennych czy pojedynczych masakr inspirowanych przez siły polityczne, mamy zatem do czynienia ze zbudowanym na zbrodni i masakrach prymitywnym, ale ustabilizowanym aparatem państwowym.

Książka jest wyraźnie podzielona na dwie części i każda z nich zasługiwałaby, według mnie, na osobną książkę, chociaż rozumiem intencję zamknięcia cyklu pojedynczą pozycją.

Część zatytułowana „Syndrom złamanej odwagi” to podróż przez opętaną przez duchy przeszłości kambodżańską stolicę Phnom Penh, miasto skrajnej nędzy, głodu, brudu, chorób, a przede wszystkim wszechobecnego lęku. To krótkie, ale porażające historie ofiar reżimu, mieszkańców opuszczonych kin i magazynów, dzieci-niewolników, wyrzuconych z domów starców, pogruchotanych rodzin, chorych czekających na śmierć. Każda z tych opowieści zanurzona jest głęboko w wydarzeniach sprzed czterdziestu lat. Podobnie jak w Bośni i Rwandzie, zbrodnie nie zostały rozliczone ani przepracowane, a ich następstwa wciąż są przyczyną niewyobrażalnego cierpienia.

W drugiej części zatytułowanej „Operacja: zerwać łańcuch” Tochman ujawnia wprost niewiarygodny element kambodżańskich realiów, czyli dramatyczny los osób cierpiących na choroby psychiczne, skutych łańcuchami i więzionych przez własne rodziny w prowizorycznych klatkach. W 16-milionowej Kambodży jest zaledwie 50 czynnych psychiatrów i niecałe 20 łóżek na (łącznie dwóch) oddziałach psychiatrycznych; chorzy psychicznie są zatem najczęściej diagnozowani przez lokalnych znachorów lub własne rodziny jako opętani przez złe duchy i profilaktycznie zakuwani w łańcuchy, w których spędzają nierzadko wiele lat, ostatecznie umierając w niewyobrażalnych cierpieniach.

Nie będę ukrywał, że jestem psychofanem Tochmana i czytałbym nawet reportaż z pielgrzymki do Kalwarii Zebrzydowskiej, ale na koniec podam jeden całkowicie obiektywny powód, dla którego warto sięgnąć po „Pianie kogutów, płacz psów” Gdy już zbierzemy się po tej trudnej do zniesienia dawce rozpaczy i ludzkiego nieszczęścia, dostajemy szansę, by nieco zmienić świat na lepsze. Założona przez Tochmana fundacja Klub.Heban organizuje zbiórkę pieniędzy przeznaczonych na bezpośrednią pomoc kambodżańskim „uwięzionym”, tj. na koszty objęcia kolejnych pacjentów leczeniem psychiatrycznym, którego ostatecznym celem jest ich uwalnianie z łańcuchów (zbiórkę można znaleźć na facebookowym profilu fundacji). Gorąco zachęcam do przeczytania nowej książki Tochmana, później do zapoznania się ze szczegółami akcji. Wiem, że nikogo, kto to zrobi, do wsparcia finansowego nie będzie już trzeba namawiać.

„Pianie kogutów, płacz psów”, Wojciech Tochman (2019 r.), Wydawnictwo Literackie