Po nagrodzonej Pulitzerem sekcji zwłok upadłego miasta Detroit, Charlie LeDuff zabrał się za analizę upadku Stanów Zjednoczonych; upadku, który jest już faktem dokonanym, a reporter może jedynie brnąć przez rumowisko w poszukiwaniu śladów przyczyn tej katastrofy. „Shitshow!” to zapis podróży do miejsc, w których nie ma już sladu po politurze amerykańskiego snu, porządek społeczny trzeszczy w szwach i priorytetem staje się przetrwanie w sensie dosłownym, za wszelką cenę.

LeDuff programowo omija gabinety sytych urzędników i odprasowanych w kant polityków, szukając prawdy na polach naftowych, szlakach przerzutu nielegalnych imigrantów czy ulicach czarnego getta. Gdy dodamy do tego jego skłonność do brawury i pakowania się w sam środek największego zamieszania, otrzymujemy awanturniczą opowieść drogi rozgrywającą się w postapokaliptycznym świecie, którego mieszkańcy żywią się wiewiórczym mięsem, uzdatniają skażoną ołowiem wodę oranżadą i rozwiązują problemy przy pomocy broni palnej. Margines społeczny, na który ci ludzie zostali zepchnięci przez skorumpowanych decydentów, bezwzględne służby mundurowe, bezduszne koncerny i oderwane od rzeczywistości media jest coraz szerszy i obejmuje już nie tylko nielegalnych imigrantów czy trwale bezrobotnych mieszkańców gett, ale także białe społeczności zaludniające trailer parki, a nawet przedstawicieli klasy średniej. Zdesperowane i pozbawione złudzeń masy w końcu wybuchną, a tymczasem są gotowe oddać głos w wyborach na każdego kandydata, który wyróżni się na tle kartonowych prestidigitatorów sprzedających od lat ten sam ograny trik, nawet jeśli tym kandydatem będzie bombastyczny bufon bez śladowego doświadczenia w polityce, za to z bogatą historią biznesowych porażek oraz opartą na solidnych podstawach opinią mizogina, rasisty i pierwszej klasy krętacza.

Reportaże LeDuffa pomogą otworzyć oczy tym, którzy winą za życiowe niepowodzenia najchętniej obarczyliby samych bohaterów, zarzucając im lenistwo czy roszczeniowość. Patologiczny system władzy i wzajemnych zależności jest tak szczelny i precyzyjnie skonstruowany, że przeciętny obywatel ma minimalne pole manewru, a nierzadko jest z góry skazany na porażkę i wypchnięcie poza nawias. Jedyną dostępną formą uczestnictwa w życiu publicznym pozostają media serwujące pozbawioną głębszej treści czy refleksji informacyjną pulpę.

„Shitshow!” czyta się jednym tchem i jest to zasługa nie tylko szokujących, ale jednocześnie fascynujących amerykańskich realiów, raczej nieznanych polskiemu czytelnikowi, ale także brawurowego tłumaczenia Kai Gucio, której znakomicie udało się oddać soczysty, rokendrolowy styl autora. Przypomina mi się świetne tłumaczenie „Depesz” Herra przez Krzysztofa Majera, ale Kaja Gucio chyba jeszcze lepiej radzi sobie ze specyfiką potocznego, nierzadko prostackiego języka bohaterów, unikając tak częstej w takich przypadkach sztuczności.

Powiedzieć o Charliem LeDuffie, że jest kontrowersyjny, to nic nie powiedzieć. Nie boi się zadzierać z ludźmi, którzy mogliby zakończyć jego karierę lub posłać go za kraty, wchodzi z kamerą tam, gdzie policjant nie zdjąłby palca ze spustu odbezpieczonej broni i nie waha się stawiać mocnych, jednoznacznych tez. Jednocześnie bywa posądzany o przesadę czy reporterską hochsztaplerkę (choć oczywiście głównie przez tych, którym jego materiały bezpośrednio szkodzą). Polecam gorąco przebogate archiwum materiałów LeDuffa na jego kanale YT: AmericanswithLeDuff – dowiecie się wiele nie tylko o autorze, ale i o Ameryce i Amerykanach. A już za tydzień widzimy się z Charliem LeDuffem na Apostrofie!

„Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” („Sh*tshow! The Country’s Collapsing… and the Ratings Are Great”), Charlie LeDuff (2018 r.), tłum.: Kaja Gucio, Wydawnictwo Czarne